Były wicepremier, minister gospodarki i pracy oraz członek Rady Polityki Pieniężnej był gościem kolejnego webinarium z cyklu organizowanego przez ERGO Hestię. Podczas wirtualnego spotkania prognozował, co w najbliższym czasie czeka polską gospodarkę i które segmenty najbardziej odczują pandemię. Na szczęście nie brakowało również dobrych wiadomości.
ERGO Hestia od początku pandemii organizuje webinaria z najlepszymi ekspertami w kraju. Jej pracownicy oraz pośrednicy zadają pytania, a goście odpowiadają. W ten sposób firma zapewnia dostęp do obiektywnej informacji na tematy związane z pandemią
GUS poinformował, jak wyglądała produkcja przemysłowa w kwietniu – tąpnęła o prawie 25%. Dane z polskiego rynku pracy – tylko w kwietniu zlikwidowano 153 tys. etatów. To taki rezultat jak w trakcie całego kryzysu po upadku banku Lehman Brothers. Pan w raporcie informuje, że ten kryzys jest w dużym stopniu szokiem administracyjnym, a nie szokiem stricte ekonomicznym. Co to oznacza?
Prof. Jerzy Hausner: Oznacza to, że jego zasadniczy wymiar jest spowodowany decyzjami administracyjnymi, zrozumiałymi z punktu widzenia przeciwdziałania pandemii, ale są to decyzje, które znacząco zamroziły gospodarkę. Nawet jeśli przedsiębiorstwa nie były zamknięte, to ich działalność była z różnych powodów bardzo ograniczona. Ten problem nie leży tylko po stronie przedsiębiorstw czy gospodarki, ale również zawieszonej działalności urzędów administracji publicznej. Bez urzędów czy sądów wszystko jest jeszcze trudniejsze. Dlatego to właśnie w decyzjach administracyjnych leży źródło kryzysu.
Czy to oznacza, że prawdopodobnie największy kryzys w nowożytnej historii świata zafundowaliśmy sobie na własne życzenie?
Oczywiście są kraje, w których bezpieczeństwo ekonomiczne staje się nadrzędne w stosunku do bezpieczeństwa zdrowotnego. Przypominam, że tak początkowo próbowała Wielka Brytania. Jej premier na własnej skórze odczuł to postępowanie. Dramatyczniej wygląda obecna sytuacja w Brazylii, której prezydent skrajnie zlekceważył to zagrożenie. Przyglądamy się Szwecji, która wybrała drogę skromnych restrykcji i ograniczeń w stosunku do innych krajów. Zobaczymy, czy to się powiedzie za jakiś czas.
W Polsce, jak i w większości krajów, wprowadzono ograniczenia. Gwałtownie, z dnia na dzień. To spowodowało zagrożenie dla długofalowego bezpieczeństwa ekonomicznego. Sztuka polega na tym, by powiązać bezpieczeństwo zdrowotne z ekonomicznym. Nie chcę mówić, czy w Polsce się to udało, bo to przedwczesne. Są kraje, takie jak Słowacja czy Słowenia, które już funkcjonują po odmrożeniu gospodarki. Są też takie państwa jak Polska, które nadal są w tym procesie i niestety ciągle te negatywne czynniki dominują nad pozytywnymi.
Z koronawirusem oczywiście przegrają wszyscy, ale skala będzie się różnie przekładała. Czy za jakiś czas wyklarują się beneficjenci, którzy trwale będą zyskiwali przewagę? Mówi się przede wszystkim o Chinach.
Formułowanie opinii na temat sytuacji gospodarki chińskiej i jej pozycji w relacjach międzynarodowych jest przedwczesne. Proszę zwrócić uwagę, że toczy się w tej chwili nie tylko medialna, ale także polityczna walka o to, jak będzie wyglądał popandemiczny świat. Wiele krajów, które nie były w stanie stworzyć takiej ilości niezbędnych i potrzebnych egzystencjonalnie dóbr, związanych z bezpieczeństwem sanitarnym, nagle zauważyło, że przekazywanie wszystkiego do fabryki, jaką są Chiny, rodzi poważne niebezpieczeństwo. Będą państwa, które poniosą mniejsze konsekwencje i takie, na które będzie to miało ogromny wpływ, to oczywiste. Kraje skandynawskie czy Słowacja, będą mniej dotknięte. Nie z powodu lepszej opieki zdrowotnej, ale także przez wzgląd na niską gęstość zaludnienia. Po prostu łatwiej opanować pandemię, jeśli nie mamy do czynienia z wielkimi skupiskami ludzi. Nie jest przypadkiem, że najwięcej zakażeń odnotowujemy na Śląsku – przecież tam jest największa gęstość zaludnienia.
Plus najgorsze warunki środowiskowe, które mają wpływ na zdrowie, niezależnie od trwającej pandemii.
Będą także wygrani i przegrani gospodarczo. Niektóre sektory będą szły zdecydowanie w górę. Spójrzmy na przykład na wyniki firm kurierskich czy wszystkich, którzy zajmują się działką e-commerce. Są też działy, które poniosą dotkliwe konsekwencje oraz sektory, których potencjał będzie można łatwo odbudować. Na przykład w turystyce międzynarodowej czy lotnictwie odbudowa będzie trwała bardzo długo. Możliwe, że są też działy, których potencjał zaniknie lub inni przejmą ich rolę. Wygranych i przegranych będzie mnóstwo.
Jak bardzo Polska zostanie dotknięta na tle innych gospodarek?
To sprawa otwarta, choć pewne rzeczy już można dostrzec. Po pierwsze wydaje się, że polska gospodarka dozna płytkiej recesji. Za taką uważam recesję rzędu ujemnej dynamiki PKB na poziomie 2-3%. Po drugie można założyć, że recesja będzie krótkotrwała, czyli spadek aktywności gospodarczej powinien trwać 2-3 kwartały. To mogłoby oznaczać, że polska gospodarka odbije na przełomie tego i następnego roku. Tak wskazują symulacje wykonywane przez zespół, którym kieruję. Na mojej uczelni od wielu lat opracowujemy krótkookresowe prognozy gospodarcze, oparte na badaniach 62 działów polskiej gospodarki.
Oczywiście wspomniany scenariusz jest bazowy, najbardziej prawdopodobny, ale to nie znaczy, że nie będzie schodów. Przed Polską cała masa problemów. Przykładowo: nasz eksport opiera się w głównej mierze na eksporcie usług. Jesteśmy potęgą europejską, wręcz mocarstwem, jeśli chodzi o transport i logistykę. Ten sektor mocno ucierpi, bo granice zostały zamknięte. Niektóre kraje już je otwierają i nawet oczekują, że Polska też to zrobi. Natomiast my konsekwentnie utrzymujemy zamknięte granice. Na to nakładają się jeszcze zmiany regulacyjne, które wprowadzono w Unii Europejskiej. To dla nas zmiany niekorzystne, których nie byliśmy w stanie powstrzymać. Mam tu na myśli regulacje dotyczące pracowników delegowanych.
Inny punkt, w którym mocno ucierpimy, to przemysł samochodowy. Polska 25% eksportu opiera na tym przemyśle i usługach z nim związanych. Dużą część eksportu stanowią samochody montowane w Polsce. Bazujące na tym przedsiębiorstwa i fabryki są własnością kapitału zagranicznego, największych potęg samochodowych w Europie. Przez dłuższy czas te fabryki były po prostu zamknięte. Dodatkowo nie ma dzisiaj popytu na samochody. Nie tyle ucierpią montownie, ile polska gospodarka, dla której istotne jest otoczenie tego przemysłu. My naprawdę jesteśmy potężnym producentem części samochodowych.
Takich przykładów mógłbym mnożyć. Sporo zależy oczywiście od przedsiębiorstw, ale i od koniunktury. Jesteśmy gospodarką otwartą. Nasz udział w handlu światowym stopniowo rósł. Jesteśmy gospodarką relatywnie konkurencyjną, aczkolwiek nasza konkurencyjność opiera się w 75% na cenie i kosztach, a nie jakości czy innowacyjności. To jest dla nas ogromne wyzwanie, aby przestawić ten model konkurencyjności. Podstawowym problemem dla Polski jest to, w jaki sposób ułożą się relacje gospodarcze w Unii Europejskiej. Na ile my dzisiaj będziemy wspierali własny protekcjonizm, tym samym narażając się na protekcjonizm innych krajów, a na ile będziemy orędownikami wspólnego rynku? Skorzystaliśmy z tego wspólnego rynku, nawet jeśli był on ograniczony. Polska gospodarka naprawdę urosła od wejścia do Unii Europejskiej. Od transformacji nie mieliśmy recesji, tylko stały wzrost gospodarczy.
Zwrócił Pan uwagę, że ryzykowne byłoby podejmowanie działań protekcyjnych, o których polski rząd zaczął wspominać. Powinniśmy ich absolutnie unikać, bo w ten sposób podcinamy gałąź, na której siedzimy? Czy dobrze to rozumiem?
Jak popatrzymy na dłuższy okres, nie tylko na ostatnie lata, to widać, że czynnikiem, który stale wnosi istotny wkład do naszego wzrostu gospodarczego, była nadwyżka eksportu nad importem. Utrzymanie wysokiej dynamiki eksportu jest kluczowe dla dalszej konkurencyjności naszej gospodarki, dostępu do europejskiego rynku zbytu - ale też ulokowania się na innych rynkach. To istotne dla ponownego wejścia na ścieżkę wzrostu.
Wszystkie ograniczenia, które byłyby w handlu światowym, wszystkie działania protekcjonistyczne, często nazywane patriotyzmem gospodarczym, z polskiego punktu widzenia są bezsensowne. Nie przyczyniajmy się do takiego myślenia. Jeśli przedsiębiorstwo płaci tutaj podatki i przestrzega reguł obowiązujących w naszej gospodarce oraz reguł europejskich, to jest polskim przedsiębiorstwem. W związku z czym dzielenie przedsiębiorstw na polskie i niepolskie z punktu widzenia własności kapitału mija się z celem. Co nie znaczy, że nie powinniśmy być uważni co do prób przejmowania niektórych składników naszego potencjału gospodarczego, przez jakieś egzotyczne fundusze, za którymi najczęściej kryją się Chiny. W szczególności dotyczy to przejmowania elementów związanych z potencjałem transportowym i logistycznym.
Są przedsiębiorstwa, które po odmrożeniu gospodarki wrócą na rynek, ale tam nie będzie już ich klientów. Nawet w czasach pandemii i kryzysu konsument szuka rozwiązań. Może się okazać, że jest on już w zupełnie innym miejscu. Ten kryzys, jak każdy, przyspieszył zmianę technologiczną. Gospodarka 3.0, która miała się wydarzyć w najbliższych latach, właśnie się wydarza. Czy myśli Pan, że wiele firm może się obudzić w nowej rzeczywistości, w której po prostu nie będzie dla nich miejsca, bo zajmą je już inni - zwinniejsi, sprytniejsi, bardziej elastyczni?
Tak na pewno będzie. Mamy tu znów do czynienia z wieloma czynnikami. Nie tylko z przemianą technologiczną, której jesteśmy świadkami, ale też zmianą wzorców organizacji pracy. Praca zdalna w dużym stopniu zostanie utrzymana. Oczywiście nie wszyscy mają warunki do pracy z domu.
Prawdopodobnie przedsiębiorstwa będą się porozumiewać i wspólnie tworzyć centra pracy zdalnej w pobliżu dużych skupisk zamieszkania. Przestawienie się konsumentów również będzie trwałe, ponieważ część z nich zda sobie sprawę z niebezpieczeństw związanych z dotychczasowymi wzorcami konsumpcji. Jestem przekonany, że ludzie zmienią zachowania konsumpcyjne nie tylko dlatego, że czegoś nie ma i czymś to zastąpili. Refleksja będzie głębsza, bo jednak doświadczyli traumatycznego przeżycia. Te przemiany będą głębokie, na poziomie mentalnym. Sądzę, że ktoś, kto nie dostrzeże tych zmian, kto nie będzie dokonywał własnego przeobrażenia, po prostu zginie.
Trzeba pamiętać, że zmiany będą następowały też dlatego, że recesja zwyczajnie wyczyści gospodarkę. Rzecz jasna interwencja państwa i pomaganie tym, którzy stracili najwięcej, będzie oznaczała, że przez pewien moment słabsi przetrwają, ale to będzie tymczasowe. To będzie odłożenie upadłości. Nie jestem za darwinizmem ekonomicznym czy odmową pomocy. Oczywiście broniąc określonych sektorów gospodarki, broniąc równowagi gospodarczej, trzeba małe przedsiębiorstwa wspólnie osłaniać przez jakiś czas. Przez trzy miesiące, ale nie dłużej. Zmiany strukturalne muszą się dokonać. W przeciwnym razie polska gospodarka straci poziom konkurencyjności.
42% polskich przedsiębiorców deklaruje zdolność do pozostania bez przychodów na rynku - posiadają zapasy kapitałowe, gotówkowe i płynnościowe, które pozwolą im przetrwać maksymalnie dwa miesiące. Rozumiem, że to jest ten czas żeby gruntownie przemodelować biznes i dostosować go do nowego rynku konsumenta, przewidywanie przyszłości. Jeśli nie wykorzystamy tego czasu to kryzys nas zmiecie?
To przestawienie musi nastąpić wszędzie. Nie sądzę, że ktoś może powiedzieć, że to go nie dotyczy. Jednym z takich kluczowych pojęć, które w tej chwili powraca, dosłownie jak mantra lub echo, jest odporność. Tak tłumaczymy z angielskiego resilience. To słowo nie oznacza jedynie odporności, ale też sprawność. Teraz widać, że przedsiębiorstwa, które potrafiły systematycznie dostosowywać zaplecze pracownicze, kapitał intelektualny, unowocześniać się, budowały pewnego rodzaju zdolności adaptacyjne, wiązały się z klientami na dłuższy czas, zbudowały odporność znacznie wcześniej. Natomiast masa innych nie wykonała tej pracy. Albo dlatego, że nie było na to czasu, bo były zbyt krótko na rynku, albo dlatego, że tę problematykę lekceważyły. Uważały, że skoro można jeść, bo dają, to trzeba jeść. I wiele przedsiębiorstw po prostu roztyło się, straciło odporność.
Teraz wszyscy nauczą się, że nie można być tak nieprzezornym. Rynek nieruchomości gwałtownie się rozwijał. Była cała masa inwestycji, ponieważ była to atrakcyjna lokata kapitału. I nadchodzi moment przejścia na tryb pracy zdalnej, który w wielu krajach nastąpił już wcześniej. Już parę lat temu podczas wizyty w Amsterdamie nie byłem zapraszany przez znaczących gospodarzy do tradycyjnych biur. Spotkanie było zorganizowane na częściowo nieczynnym dworcu, gdzie były po prostu pomieszczenia do wynajęcia. Podróżni przyjeżdżali na spotkania, które odbywały się w tych przestrzeniach. Organizator wynajął powierzchnię biurową na kilka godzin. Koszty były relatywnie niskie, wszyscy załatwili swoje sprawy. Nie trzeba mieć biur, które musimy ogrzać, oświetlić, ubezpieczyć. Ci, którzy wierzyli, że zawsze będzie tak jak było i nie potrafili sobie wyobrazić, że mogą wystąpić pewne zjawiska, mimo że słyszeli wielokrotnie o nieprzewidywalności, po prostu poniosą porażkę. Inni się nauczą.
Dziś jeszcze istotniejszą walutą staje się trwałość pewnego rodzaju relacji, długoletnie ich budowanie, przywiązywanie do siebie partnerów biznesowych, klientów, ale też inwestowanie w pracowników. Taka wspólnota biznesowa jest bardziej odporna na szok, jakim jest kryzys?
Żyliśmy w epoce, w której głównym hasłem był outsourcing. Uważaliśmy, że jeśli się transakcyjnie załatwi pewną część rzeczy, których nie robimy u siebie, nie musimy o to dbać, bo kupimy tanio te usługi. A jak nie będą zadowalające, to kupimy u konkurentów i będziemy zawsze wygrani. Teraz widzimy, jak następuje proces odwrotny, czyli insourcing. Ani outsourcing, ani insourcing nie jest właściwym modelem. Od wielu lat propaguję model metaforycznie zwany „wyspy i archipelagi”. Polega na tym, by budować własne środowisko społeczno-gospodarcze, czyli środowisko, w którym odporności nie budujemy sami wobec globalnych ryzyk, ale w pewnych relacjach partnerskich. To nie wyklucza konkurencji, ale nie jest ona niszcząca. To są środowiska, które mają wiele różnych podmiotów w różnych rodzajach aktywności, w tym także mieści się np. szkoła, uniwersytet, instytucja finansowa. Zatem nie tylko wytwórcy określonych dóbr i usług, ale także ci, którzy są usytuowani w sieciach współpracy gospodarczej.
Takiego rodzaju środowiska mogą być lokalne, ale nie muszą. Rzecz w tym, że dopiero to pozwala na międzynarodową ekspansję. Jeśli takie środowisko podejmuje ekspansję, to posiada fundamenty, które będą je bronić w sytuacji, w której podejmowane ryzyko zostało źle skalkulowane. Przy tym tempie pojawiania się zmian i wielkich ryzyk nie musi to być pandemia. Innymi ryzykami są te związane z terroryzmem czy brakiem pewnych istotnych zasobów, jak np. wody. To wszystko nas czeka. Dlatego powinniśmy budować partnerskie relacje. Nie po to, by się zamknąć, a by się otworzyć. Również globalnie. To najrozsądniejsza linia rozumowania i mam wrażenie, że wiele osób teraz dopiero zrozumie wagę tego, co od wielu lat propaguję.
A nie ma Pan wrażenia, że ta lekcja, którą w tej chwili dosyć brutalnie odrabiamy, jeszcze pokaże, że trend indywidualizmu, samozatrudnienia, porzucenia pracy w korporacji i pójścia na swoje się odwróci, sprawi, że jednak silny, ale też przyjazny pracodawca, złapie drugi oddech?
Widzę to trochę inaczej. Organizację powinniśmy traktować jak wyspę. Wyobraźmy sobie teraz – z czym się zderzamy? Z kontynentami. Zawsze będą silniejsi od nas. Nawet jeśli firma X będzie najsilniejsza, to i tak będzie miała konkurentów, którzy będą ją podgryzali. Tylko jak się będzie bronić? Co słabsi kapitałowo mają robić, jeśli mają do czynienia z wielkimi drapieżnikami w otoczeniu? Jeśli chcesz być takim drapieżnikiem, prędzej czy później napotkasz brutalniejszego od siebie przeciwnika i zginiesz. W związku z tym być może rozsądniejszą linią postępowania jest budowanie bezpiecznego, ale też aktywnego i innowacyjnego środowiska, które podejmuje wyzwanie walki z tymi drapieżnikami, bo łatwiej się w ten sposób obronić.
Co do korporacji i przykładów, które mamy dzisiaj: z jednej strony bardzo często słyszę, że najemcy lokali prywatnych, nie samorządowych, idą na rękę tym wynajmującym. Ktoś miał restaurację i płacił czynsz za wynajem lokalu, obydwie strony były zadowolone. W przypadku takich długotrwałych relacji umowy nie są wypowiadane. Właściciele często godzą się na tymczasowe obniżenie czynszu. I teraz popatrzmy, jak walczą ze sobą, jak buldogi, właściciele wielkich galerii handlowych i ich sieciowi najemcy. Tutaj nie ma żadnego porozumienia, tutaj jest kanibalizm, ponieważ nie występują spersonalizowane relacje. Tutaj są struktury i każda po prostu dba, żeby wygrać jak najwięcej w stosunku do pozostałych, także konsumentów. Dlatego myślę, że ten model zautomatyzowanych transakcji, bez kontaktu osobistego, przynosi duże zagrożenia. Będziemy musieli wyważyć pomiędzy tym co zautomatyzowane i mechaniczne, a tym co jest oparte na bezpośrednich relacjach. Bankowość nie może być tylko transakcyjna, bo i tak przegra z wirtualnymi platformami transakcyjnymi.
To jak prowadzić biznes ubezpieczeniowy?
Oczywiście firmy ubezpieczeniowe są różne. Nie będę nikogo oceniał, ale są spółki, które nie myślały tylko o tym, by dokonać jak największej liczby transakcji. Dlatego, że nawet jeśli marża na poszczególnej transakcji czy poszczególnego ubezpieczenia jest niewielka, to masowość tych transakcji prowadzi do bardzo dobrego wyniku. Ale starały się one szukać zrozumienia potrzeb klientów i w stosunku do nich, zarówno na wejściu, jak i w trakcie likwidacji szkód, znajdować odpowiednie sposoby. Refleksja co do tego, jak się zabezpieczyć, a ubezpieczenie jest formą zabezpieczenia na okoliczność występowania zagrożeń, pojawi się. I oczywiście pojawi się też refleksja, czy nie lepiej budować systemu wzajemnych ubezpieczeń. Takie systemy kiedyś istniały. W momencie, kiedy wszystko jest zautomatyzowane, one nie miały szans, ale ludzie zaczną o tym myśleć, w związku z czym firmy ubezpieczeniowe muszą zacząć o tym myśleć. Tak jak banki.
Do jakiego stopnia masowość czy traktowanie wszystkich klientów w sposób „hurtowy” jest właściwym modelem? Może jednak starać się część działalności dostosowywać do różnych potrzeb klientów? Rozumiem, że koszty prowadzenia takiej działalności są wyższe, ale wtedy jest trwalsza więź z ludźmi. Taka refleksja jest konieczna, tak jak w bankach. Czy możemy dalej wciskać klientom każdego rodzaju produkty, dodając do projektów bankowych projekty ubezpieczeniowe, kiedy większość z tych produktów bankowo-ubezpieczeniowych jest nadużyciem? Ludzie będą krok po kroku zastanawiali się, jak mogą się przygotować na to, co jest nieznane, ale z dużym prawdopodobieństwem może wystąpić.
Kiedy zacząć się przestawiać na nową formułę?
Ten, kto będzie czekał, kiedy gospodarka odbije, będzie spóźniony i przegra. Przestawiać się trzeba od razu. Ostatniego dnia, kiedy spotkałem się z moimi pracownikami, wiedząc, że nasze bezpośrednie spotkania teraz nie będą miały miejsca, powiedziałem: wchodzimy w zupełnie nowy okres. Nie wiemy, ile on potrwa, ale nie jest tylko po to, żebyśmy go przeczekali, tylko żebyśmy się przestawili. Musimy z góry założyć, że po powrocie do normalności, nasza działalność będzie wyglądała inaczej. Jak tego nie zrozumiemy, to zostaniemy wyparci.
Kontynuując wątek usług finansowych, zarówno ubezpieczeniowych jak i bankowych - mam wrażenie, że będzie się potwierdzać strategia wzrostu znaczenia wiedzy eksperckiej, wchodzenia w rolę doradcy tych klientów, a nie sprzedawcy.
Zanim przekażę jakikolwiek raport, mam panel ekspercki, w którym są naprawdę wybitni eksperci jak były minister finansów Mirosław Gronicki czy Janusz Jankowiak, jeden z najlepszych analityków gospodarczych w Polsce. Liczby nie myślą, to my myślimy. Oprócz etapu analitycznego oraz etapu zrozumienia sytuacji, jest też etap uruchomienia wyobraźni. To czas przemyślenia, jakie należy podjąć działania. Aby uruchomić wyobraźnię strategiczną, warto skorzystać z innego rodzaju doradztwa. Nie doradztwa do zrozumienia, tylko do rozstrzygania dylematów. I chcę wyraźnie podkreślić, że jeśli ktoś myśli, że big data, dysponowanie modelami analitycznymi, maszynowe uczenie się, daje przewagę, to odpowiadam: samo z siebie nie daje przewagi. Daje podstawę do przewagi. Potrzebujemy wiedzy, którą muszą dostarczyć eksperci znający dane rynki, znający się na funkcjonowaniu gospodarki. Potrzebni będą ci, którzy potrafią wyzwolić myślenie poza schematem, potrafią pomóc uruchomić wyobraźnię, potrafią po prostu zaproponować inny sposób funkcjonowania.
Rozumiem, że możemy to przenieść z poziomu makro do poziomu mikro, jeśli mówimy o dystrybucji ubezpieczeń?
Firmy nie muszą mieć wszystkich u siebie, ale muszą umieć z nimi współpracować. Po drugie muszą mieć dostęp do ekspertów, którzy potrafią objaśnić sytuację, dają zrozumienie. Najlepiej po prostu wpuścić do zespołu, do takiej dyskusji, osoby z zewnątrz, ponieważ one myślą poza schematem. Nie działają na zasadzie układu sił wewnątrz organizacji, układu hierarchicznego. Sięganie po ekspertów jest moim zdaniem podstawą. Nie brakuje w Polsce dobrych ekspertów.
Zadają Panu pytania pracownicy i partnerzy biznesowi ERGO Hestii. Oto pierwsze z nich: jakie są przewidywania i projekcje dotyczące inflacji? Co się będzie działo z cenami dóbr konsumpcyjnych w Polsce?
Po pierwsze zacznijmy od tego, że w Polsce mamy inflację. Ona ostatnio jest odnotowana na poziomie około trzech i pół procenta. Po drugie, te wskaźniki, które są teraz liczone, są wskaźnikami mylnymi. Z prostego powodu. Ludzie mają aktualnie zupełnie inną strukturę konsumpcji niż mieli przed wystąpieniem pandemii. Niektórych rzeczy w ogóle nie kupujemy, więc ich ceny spadają. Jeżeli robi się koszyk dóbr, który jest z poprzedniej epoki - bo to jest inna epoka - to za chwilę GUS poinformuje, że inflacja spada, jest niska, może nawet jest deflacja. A przecież ludzie zobaczą, jakie rachunki płacą za żywność czy artykuły sanitarne. Te ceny ciągle rosną.
Przez błędne liczenie inflacji będą się rozchodziły inflacja odczuwalna z tą oficjalną. I dopóki GUS nie stworzy nowych koszyków, nie zmieni kalkulacji, to będziemy wprowadzani w błąd. Oznacza to też, że niewątpliwie będziemy mieli przez pewien okres pomniejszoną presję inflacyjną, bo wiadomo, że ludzie nie będą zgłaszać pomimo wzrostu cen żądań płacowych, będą nawet godzili się na obniżenie wynagrodzenia po to, żeby utrzymać pracę, ale nie we wszystkich zawodach. Są takie zawody, które w tej chwili będą gwałtownie potrzebne, więc ta presja wróci. W momencie, gdy gospodarka zacznie odżywać, wrócimy do silnej tendencji inflacyjnej. Nie mówię, że należy podnosić stopy procentowe. Ale Rada Polityki Pieniężnej musi podejmować wyprzedzające działania, przynajmniej formułować komunikaty z ostrzeżeniami, by zapobiegać presji i wzrostowi oczekiwań inflacyjnych.
Jaka jest rola państwa w tej sytuacji? Czy rząd wzorem Rumunii powinien obniżyć podatek dochodowy od osób fizycznych, aby dodatkowo pobudzać, stymulować gospodarkę?
Generalnie stawki podatkowe w Polsce są niskie. Przypominam, z jakiego poziomu podatków osobistych i korporacyjnych startowaliśmy. Wiele lat temu zeszliśmy przecież z podatku CIT gwałtownie w dół. W zeszłym roku rząd zwolnił ludzi do 26 roku życia z podatku od dochodów osobistych. Jeśli w ogóle jakakolwiek racjonalna operacja powinna być po stronie podatkowej, to raczej operacja związana z uporządkowaniem, uproszczeniem systemu podatkowego, ze skuteczniejszym egzekwowaniem opłacania podatków i niewielkim wzrostem w poszczególnych kategoriach - szczególnie w najwyższych grupach dochodowych - podatku od dochodów osobistych. W tych najwyższych grupach powinniśmy powrócić do podatku czterdziestoprocentowego i to szybko. To dotyczy również mnie, w związku z czym mówię to z pełną pokorą. Natomiast być może dla pobudzenia inwestycji warto rozważyć tzw. podatek estoński. Tu jednak rzeczywiście pojawia się pytanie, jak powinno to być rozliczane, żeby nie było to skomplikowane i by rzeczywiście zwolnione z podatku były wydatki na inwestycje przedsiębiorstw prywatnych. Tu, jeżeli chodzi o system podatkowy, na szybko widzę niewielkie pole manewru.
Kolejne pytanie dotyczące roli państwa. Rząd twierdzi, że mamy największą tarczę tych wszystkich mechanizmów i narzędzi, które mają pobudzać gospodarkę, bo jej wysokość sięga blisko 10% polskiego PKB. Czy to nie jest zbyt agresywne zagranie? Wspomniał Pan, że kryzys musi weryfikować i przedsiębiorstwa będą albo upadać, albo się zmieniać. Za kroplówkę państwową w takiej skali zapłacimy w przyszłości w postaci powiększenia długu publicznego i kosztów jego obsługi…
Musimy zdawać sobie sprawę, że już dzisiaj przygotowują nas media wspierające rząd i ekonomiści dworscy wspierający rząd, że nie uda się nie przekroczyć progu 55% długu do PKB. Już na wejściu nie zostawiamy sobie pola manewru na ewentualną drugą falę pandemii, na drugie echo tego kryzysu, który jest kryzysem administracyjno-podażowym, ale stanie się kryzysem finansowym za parę miesięcy lub za parę kwartałów. Gdyby taka polityka, o której słyszymy, była realizowana, byłaby polityką beztroską. Natomiast odróżnijmy to, co jest na papierze od tego, co jest faktycznie. Jeśli chodzi o politykę gospodarczą w Polsce, to coraz częściej to, co jest deklarowane, jest tym, co rządzący traktują jako rzeczywiste.
Nie chcę podawać najbardziej kompromitujących przykładów z zapowiedzi rządowych, co to nie zostanie wyprodukowane lub stworzone, bo one są już tylko śmieszne. Ale niedawno ktoś mi mówił, że w styczniu nie zapłacił 19 zł do ZUS-u, tylko zapłacił go trochę później i ma dokument przelewu. Od pani z ZUS-u usłyszał, że nie ma tego w ewidencji. Przelew nie wystarczy, dokument bankowy nie wystarczy, nie ma tego w ewidencji, a skoro nie zapłacił 19 zł, to nie przysługuje mu pomoc, która w tej byłaby warta kilkanaście tysięcy. To jest ta praktyczna strona tego medalu. Natomiast oczywistą jest rzeczą, że trzeba dzisiaj pytać o ramy tej interwencji. Tego, że taka interwencja i działania niekonwencjonalne - i ze strony NBP, i ze strony rządu - są potrzebne, rozsądny ekonomista nie będzie kwestionował. Sytuacja jest absolutnie nadzwyczajna i tego rodzaju środki nadzwyczajne są konieczne. Pytanie, na jak długo i jakie jest z nich wyjście. Łatwo wejść na tę ścieżkę, a trudno z tej ścieżki zejść.
Ma Pan na koniec dla nas jakąś pozytywną informacje?
Owszem, nawet dwie. Od strony analitycznej, możemy dziś powiedzieć, że na najbliższy okres perspektywy dla polskiej gospodarki są w miarę optymistyczne. Z jednej strony będziemy mieli recesję, czego nie mieliśmy od początku lat 90., ale z drugiej strony ona będzie płytka i stosunkowo krótkotrwała. Mija już parę dni i dzisiaj nikt nie mówi o biednych fryzjerach. Nagle się okazuje, że ci fryzjerzy już nie są tacy biedni. Mam wrażenie, że to jednak będzie dla nas bardzo trudne, ale nie od strony koniunkturalnej, a od strony strukturalnej.
Druga dobra wiadomość jest taka: polska gospodarka stoi polskimi przedsiębiorcami. Stoi naszą zaradnością, naszą przedsiębiorczością, naszą energią, której nam nie brakuje. To nie tak, że rządom zawdzięczamy nasze powodzenie gospodarcze. Oczywiście one prowadziły politykę, która mogła sprzyjać wykorzystaniu tego potencjału i oby prowadziły taką zrównoważoną politykę makroekonomiczną, politykę rozsądnego wsparcia przedsiębiorczości. Ale nie faworyzowania jednych Kosztem drugich. Jestem przekonany, że przedsiębiorcy są naszą siłą i ta siła pozwoli nam ten kryzys przełamać.
***